Jeszcze przed przyjazdem do Bangkoku prowadziłam konwersację na naszym ukochanym FB z koleżanką z Tajlandii. Umawiałyśmy się na wspólne łażenie po mieście, bo wiadomo, że z tubylcami zawsze raźniej :) Kiedy zostałam zapytana o to, co chcemy robić, odezwał się we mnie wyjątkowo głośno kobiecy instynkt i odparłam bez zastanowienia: “Zakupy!”, a ona odparła, że w takim razie musimy odwiedzić Siam.

Do dzielnicy nazywanej Siam dostałyśmy się z Khao San Road taksówką. Od razu zauważyłam, że ten Bangkok był zupełnie inny. Choć przywykłam już do sporego ruchu i wszechobecnego gwaru, Siam zaskoczył mnie zawrotnym tempem życia oraz ilością ludzi. Lekko zdezorientowane zaczęłyśmy intensywne poszukiwania Hello Kitty House, gdzie byłyśmy umówione z moimi znajomymi. Był to jeszcze ten etap podróży, kiedy człowiek boi się zapytać o drogę przypadkowych przechodniów, tak więc ufając sobie, pobłądziłyśmy nieco po okolicznych ulicach :) W końcu, zupełnie przypadkiem, znalazłyśmy się przed sporych rozmiarów nowoczesnym budynkiem z wielką głową Hello Kitty. Tak, ja i moje szczęście ;)

Siam- Hello Kitty House Bangkok
Siam- Hello Kitty House Bangkok
Siam- I jak tu sobie nie zrobić zdjęcia z Hello Kitty?!
I jak tu sobie nie zrobić zdjęcia z Hello Kitty?!

Ulica, na której się znajdowałyśmy była doskonałą ilustracją charakteru miejsca, jakim jest Siam. Wysokie budynki, niezbyt typowe dla obrzeży Bangkoku, tutaj wręcz raziły po oczach. Do tego wszystkie kolory tęczy, wielkie bilboardy i przez moment czułam się prawie jak na Akhibara w Tokio :)

Siam to dzielnica przede wszystkim młodzieżowa, stąd też sporych rozmiarów grupki nastolatków, cykających sweet focie z wszystkim co stało lub się ruszało. Takie tam uroki nowoczesnej azjatyckiej kultury ;)

Po krótkiej wizycie w różowym królestwie Hello Kitty, spotkałyśmy wreszcie moich znajomych (achhhh ta tajska punktualność…) i zaufałyśmy im co do dalszego przebiegu dzisiejszej wycieczki :) Pierwszym punktem programu okazała się wizyta w jednej z tamtejszych świątyń.

Świątynia w Siam
Świątynia w Siam
Tajska świątynia w Siam ciąg dalszy ;)
Tajska świątynia w Siam ciąg dalszy ;)

Po zwiedzaniu jeszcze jednej sąsiedniej świątyni, udaliśmy się na… zakupy! Poszliśmy bowiem na jeden z głównych placów w tej dzielnicy, gdzie pod namiotami wystawione były nie tylko ubrania, ale też różne smakołyki. Nagle wszystkim odechciało się grzebania w ciuchach i stwierdziliśmy, że warto coś przekąsić :)  Skusiliśmy się na tradycyjną papaya salad, co skutkowało delikatnym odrętwieniem twarzy (a podobno dostałyśmy wersję z tylko 1 papryczką chili!). Po wypiciu sporej ilości wody kokosowej (mniam!), musiałyśmy jeszcze spróbować duriana, podobno najbardziej śmierdzącego owocu, jaki znajdziemy w Azji. Szczerze? Nie rozumiem szumu, jaki Tajowie robią wokół tego owocu. Zapach jest rzeczywiście intensywny, ale smrodem bym tego nie nazwała ;)

Siam- Papaya Salad
Papaya Salad

Teraz nadszedł czas na kolejny punkt programu, czyli zakupy :) Odwiedziliśmy jedną z największych galerii handlowych w Bangkoku, nazywaną Siam Paragon, a potem jeszcze kilka innych, z których każda była wielkości co najmniej 5 Pasażów Grunwaldzkich :D

Kolejnym punktem programu była wizyta w galerii sztuki Bangkok Art Galleria, gdzie mogłyśmy oglądać całe piętro obrazów z podobizną księżniczki czy wystawę zdjęć z Instagrama (tak, to jedna z akcji promowanych przez rodzinę królewską!).

Siam- Żołnierze przygotowujący się na przejazd księżniczki przez Bangkok
Żołnierze przygotowujący się na przejazd księżniczki przez Bangkok

Po chwili zadumy nad, bardziej i mniej, współczesną twórczością Tajów, udaliśmy się na…przejażdżkę tuk tukiem (pisałam o tym też tutaj)! Ten punkt miałam na moim Before I die właściwie od momentu wyjazdu do Japonii, gdzie dostałam apaszkę właśnie z wizerunkiem tuk tuka :D

Siam- Tuk Tuk!
Siam- Tuk Tuk!

Po szybkiej przejażdżce trafiłyśmy do ulubionej kawiarni moich znajomych, mieszczącej się nieopodal ich szkoły :) Co ciekawe, ciasto w dosyć luksusowych warunkach i elegancko podane, kosztuje w Tajlandii tylko około 6 zł! I mają nawet do wyboru opcję jesz ile chcesz :D (coś koło 30 zł z kawą)

Ostatnim punktem programu okazała się wizyta w jeszcze jednej świątyni, tym razem większej i na podwyższeniu. Co ciekawe, mimo że znajdowaliśmy się w centrum miasta, a sama świątynia otoczona była wieżowcami, było w niej wyjątkowo cicho i spokojnie. Ja nie wiem jak oni to robią ;)

Siam świątynia- Tyyyyle złota!
Tyyyyle złota!

Czy Siam to rzeczywiście mekka wszystkich zakupoholików? I tak i nie. Z jednej strony w tamtejszych centrach handlowych można zaginąć na długie godziny, z drugiej jednak, ceny niewiele różniły się od tych u nas. Dla mnie zakupy są ostatnią rzeczą, jaką sobie przypominam na hasło Siam. Wydaje mi się, że znacznie lepszym miejscem na zaopatrzenie się nową garderobę jest okolica Victory Monument, ale o tym już wkrótce ;)

Nie mniej jednak wypad do Siam uważam za udany, nie tylko ze względu na ogromną ilość pysznego jedzenia, jakiego mogłam spróbować, ale też na spojrzenie na tajską kulturę z perspektywy mieszkańców Bangkoku :)

Na koniec zapraszam Was do obejrzenia krótkiego filmiku z Siam!

222