Pamiętam dokładnie moje pierwsze zetknięcie z miastem. Był środek nocy, a ono zamiast spokojnie spać, huczało i brzmiało tysiącem różnych tonów. A to uliczny sprzedawca nawoływał klientów, a to z kolei mijały nas dwa busy pełne weselnych gości, które według lokalnej tradycji jechały po drodze głośno trąbiąc. Takie były moje pierwsze wspomnienia z El Quseir- miasta w Egipcie, przez które przejeżdżałam już kiedyś zmierzając z Hurghady do Marsa Alam.
El Quseir po raz drugi
W lutym po raz kolejny udałam się na bardzo turystyczny wyjazd do Egiptu. Czemu? Żeby odpocząć i skorzystać z promieni słońca, których o tej porze roku w Europie nie uświadczymy. Wtedy też wpadliśmy na pomysł, by do El Quseir udać się na nieco dłużej niż tylko przejazdem. Jako że zamówienie taksówki nie odbiegało ceną od wykupienia wycieczki w biurze podróży, zdecydowaliśmy się na opcję numer dwa.
Wycieczka rozpoczęła się krótko po lunchu. Tradycyjny objazd po hotelach: ten nie poszedł wcześniej do toalety, tamta krzyczy, że jeszcze trzeba poczekać na jej tatę. Standard. Po kolejnych 1,5 h drogi dotarliśmy do miasta. Około 15 wydawało się wyjątkowo ciche i zdecydowanie nie oddawało klimatu, który dało się odczuć w trakcie nocnej przejażdżki. Pierwszym punktem programu było oglądanie panoramy z niewielkiego wzgórza. Lokalne dzieci musiały być nauczone, że zaraz obok ich domu zatrzymują się autobusy, bo czym prędzej przybiegły witać się z nieznajomymi. Bose, brudne. A my w dopiero co kupionych nowych trampkach i z profesjonalnymi aparatami w dłoni.
Kolejną atrakcją była wizyta w lokalnym meczecie. Z racji trwania modlitwy, musieliśmy poczekać około 20 min, które można było przeznaczyć na obserwację nadmorskiego życia. Na plaży siedziały dwie Arabki z dziećmi zaciekle dyskutując. Nieco dalej, usadowiła się grupka mężczyzn, wyraźnie się z czegoś podśmiewając. Nie zabrakło też pierwszych naganiaczy, którzy liczyli na łatwy zarobek oferując dostęp do shishy.
Po zakończeniu się modlitwy poszliśmy w stronę wejścia do meczetu El Farran. Kobiety musiały założyć specjalne sukienki z nakryciem głowy, które muszę przyznać, nie wyglądały nawet aż tak źle. Następnie weszliśmy do środka, gdzie można było zauważyć dwie wyraźne strefy: mycia oraz modlitwy.
Kolejnym punktem programu była wizyta w koptyjskim kościele pod wezwaniem Dziewicy Maryi. W pewien sposób urocza, misternie wykończona świątynia, wyraźnie odróżniała się swoją architekturą od otoczenia. Przy niej spotkaliśmy strażników, podobno ochronę umieszcza się przy każdej chrześcijańskiej budowli.
Później czekało nas tourne dla bogatych, czyli wizyta w sklepiku, w którym cena każdej rzeczy podawana była przede wszystkim ze względu na kolor skóry i nazwę biura podróży, z którym przyjechaliśmy.
Ucieczka
Następnie udało nam się na 2 godziny uciec od przewodnika w zakamarki uliczek w centrum. Słońce zachodziło, więc na placach pojawiało się coraz więcej osób. Młode Arabki właśnie idą na przystanek lokalnego busika. Chłopcy nawołują do zakupów w sklepie, licząc na prowizję z zarobku. Pan ze sklepu z paskami krzyczy za nami, że to skóra i chce 10 dolarów za sztukę.
Wchodzimy do jednego z kramów. Prowadzi go starszawy mężczyzna, w środku zauważamy młodą dziewczynę, prawdopodobnie jego córkę lub wnuczkę. Siedzi przy biurku i szyje, jej ręce są zwinne, ale nie podnosi oczu znad robótki, nawet zauważając naszą obecność w sklepie.
Potem udajemy się na kolację w lokalnej rybnej restauracji. W środku jest gwarno i pachnie morzem. Siadamy na plaży, gdzie przygotowano dla nas stoliki i jemy, wsłuchując się w szum fal dobijających do brzegu. Cisza, spokój i to pomimo dochodzących nas odgłosów gwaru w środku.
Wycieczka jak wycieczka- można powiedzieć. Przygotowana pod turystów, z niewielką ilością swobody i możliwości, dosyć kosztowna. Dla mnie była jednak szansą na choćby rzucenie oka na lokalną społeczność El Quseir, której normalnie, zamykając się w murach hotelu, nie mamy szansy nawet dostrzec.