Godzina 8.00. Leniwie otwierasz oczy, po czym z powrotem je zamykasz. Jedyne, co przychodzi Ci na myśl, to fragment wiersza Tuwima: “Buch – jak gorąco! Uch – jak gorąco! Puff – jak gorąco! Uff – jak gorąco!”. Jako że słońce nie ma opcji “drzemka”, czym prędzej próbujesz wyplątać się ze śpiwora i wystawiasz leniwie głowę z namiotu. 30 stopni, na oko licząc. Bierzesz kosmetyczkę, ręcznik i w pełnej piżamowej krasie wędrujesz do łazienki.

Tak, piżamowa rewia mody o poranku, to rzecz całkiem normalna na każdym południowoeuropejskim campingu. Wstajesz, bierzesz niezbędne toaletowe przyrządy i spokojnym krokiem zmierzasz w kierunku łazienki. Po drodze mijasz sąsiadkę z namiotu obok w nieco staroświeckiej koszuli nocnej i jakiegoś studenta, który też dopiero co wyszedł z łóżka. To jest camping. Tutaj masz pełne prawo do swojej ulubionej piżamki w różowe groszki.

Wracasz z łazienki i stwierdzasz, że burczący brzuch coraz głośniej domaga się czegoś do jedzenia. Odkładasz ręcznik, bierzesz portfel i idziesz do sklepu. Tak, w piżamie w różowe groszki. Kupujesz tradycyjny bułko-chleb i zaczynasz śniadaniową ucztę.

Po tym, jak przegrasz z współmieszkańcami namiotu w marynarzyka o to, kto zmywa, bierzesz brudne naczynia i po prostu idziesz pełnić tę zaszczytną funkcję. W piżamie w różowe groszki oczywiście.

Koniec zmywania jest jasnym sygnałem dla całej rodzinki lub grupy, że czas się wreszcie ubrać. W strój kąpielowy, bo jakby inaczej. Po długim “byczeniu się” na plaży niecierpliwy żołądek znowu domaga się jedzenia. Burczenie potęguje jeszcze zapach karkóweczki z grilla, przyrządzanej przez tego starszego pana z przyczepy stojącej nieopodal. Po oficjalnym ogłoszeniu pory obiadowej sam zabierasz się za gotowanie. W stroju kąpielowym oczywiście. Wystawiasz tylko elektryczną kuchenkę na rozkładanej szafce z Decathlona do słońca, dzięki czemu równocześnie pichcisz i suszysz majtki, żeby nie pomoczyć składanych krzesełek i krzyczysz tylko na brata, że to ulubione już jest mokre. Ach, uroki campingowego życia.

Po obiedzie kolej na drzemkę. Jako że warunki w namiocie przypominają te w szklarni, wybierasz plażowy materacyk rozłożony na murku nieopodal namiotu, pod jednym z niewielu drzew w okolicy. I idziesz spać. W stroju, bo jakby inaczej.

Po południu wypadałoby ruszyć się gdzieś poza camping, więc na strój narzucasz szybko jakąś sukienkę czy T-shirt i nie przejmując się wystającymi sznurkami od bikini, lecisz poznawać specjały w lokalnej piekarni czy delektujesz się największymi gałkami lodów w okolicy, siedząc w miejscowym porcie. Kiedy wracasz na camping, wygrzany w chorwackim czy włoskim słońcu, biegniesz czym prędzej pod prysznic i znowu wskakujesz w swoją ulubioną piżamkę. Co z tego, że słońce jeszcze nawet nie zaszło za horyzontem? To jest camping. Tu masz pełne prawo siedzieć na plaży i oglądać zachód słońca w ulubionej piżamce w różowe groszki.

Po dwóch tygodniach campingowego życia wracasz do domu i patrząc na zabrane ciuchy stwierdzasz, że używałeś może 1/10 z nich i to zazwyczaj w formie poduszki pod głowę na plaży. Tak, to jest camping, tutaj zamiast kolejnej sukienki czy pary spodni lepiej zabrać paletki do badmintona albo deskę do pływania. Bo sąsiedzi, zamiast krytykować Twoje gotowanie w bikini, pomachają Ci tylko wesoło, życząc smacznego obiadu :) Bo campingowy dress code jest po Twojej stronie.