Sposobów przemieszczania się po Tajlandii jest często tyle co ludzi. Jedni wolą samochód, kolejni nie boją się długich godzin spędzonych na wpijającym się w tyłek siodełku, jeszcze inni biorą pod uwagę tylko loty samolotem. Czym podróżować po Tajlandii? Zapraszam na porównanie podróży autobusami rządowymi i turystycznymi.
Miałyśmy szczere chęci, aby dać zarobić miejscowym i kupić bilety na autobus w lokalnej agencji turystycznej. No ba, nawet się do takiej udałyśmy. Niestety, już na wstępie okazało się, że kolejny cel naszej podróży, jakim był Nakhon Si Thammarat, rzeczywiście nazwać można Miastem Widmo (o czym pisałam tu) i żadne turystyczne busy nie dojeżdżają aż tak daleko.
W ten oto sposób zostałyśmy zmuszone do szukania innej opcji. Jako że ceny biletów na samolot kilka dni przed odlotem są niemal kosmiczne, oczywistą opcją okazały się rządowe busy, z których korzystają mieszkańcy Tajlandii. Tak, wiem, są jeszcze przecież pociągi, ale po krótkiej rozmowie z tajskimi znajomymi doszłam do wniosku, że nawet lokalni boją się nimi jeździć (czasami zdarzają się napady i kradzieże), a cena nieznacznie tylko różniła się od cen busów. W taki oto sposób zdecydowałyśmy się kupić bilety na autobus rządowy jadący z Bangkoku do Nakhon Si Thammarat.
Kolejnym punktem podróży była wyspa Koh Phangan, na której spędziłyśmy prawie dwa tygodnie, stąd też opcje powrotu do Bangkoku ograniczyły się do tych oferowanych przez lokalne biura podróży. W ten oto sposób miałyśmy okazję wypróbować przejazd autobusem turystycznym, który sprzedawany był w pakiecie z przeprawą łódką (a właściwie dwoma). Jak więc przedstawia się porównanie tych dwóch rodzajów autobusów?
Cena
Autobusy rządowe: 756 THB za bilet w klasie VIP, tańsze za około 450 THB za kurs z Bangkoku do Nakhon Si Thammarat. Przejazd z Koh Phangan (połączony z biletami na prom) kosztowałby około 1200 THB.
Autobusy turystyczne: przejazd z Koh Phangan (połączony z promem) do Bangkoku kosztował 990 THB
Wynik: na trasie z Koh Phangan do Bangkoku cenowo korzystniej wypada autobus turystyczny, ale jeśli chodzi o cenę za kilometr między nieturystycznymi miastami Tajlandii, to bezkonkurencyjnie zwyciężają busy rządowe. Tak więc ogłaszam remis :)
Łatwość kupienia biletu
Autobusy rządowe: przyzwyczajone do systemu Polskiego Busa, bilety zarezerwowałyśmy przez internet, a następnie z pobranym na telefon dokumentem udałyśmy się do najbliższego sklepu 7/11 (są dosłownie wszędzie!), gdzie za nie zapłaciłyśmy. Potem z kwitkiem podeszłyśmy do okienka na dworcu Sai Thai Mai, gdzie dostałyśmy właściwe bilety. Czy rezerwacja była konieczna? Na miejscu okazało się, że nikt z Tajów nie kupuje biletów online, tak więc równie dobrze mogłyśmy nabyć je dopiero na dworcu. Nie mniej jednak, część kursów zostaje odwołana jeśli nikt nie kupuje biletów online, więc czasem lepiej troszkę się nachodzić i mieć pewność, że nasz autobus odjedzie.
Autobusy turystyczne: tu wszystkie formalności udało nam się załatwić w ciągu zaledwie kilku minut. Wystarczyło udać się do jednego z biur podróży na Koh Phangan (polecamy to na zdjęciu, korzystałyśmy z ich usług 2 razy i wszystko odbyło się bez problemów) i zapłacić za bilety. Dostałyśmy kopertę z kwitkiem, który następnego dnia wystarczyło pokazać przy okienku w porcie. W tym przypadku bilety należy kupić dzień przed.
Wynik: minimalnie na prowadzenie wysuwają się autobusy turystyczne, bo wszystkie formalności udało nam się załatwić w kilka minut, płaci się na miejscu i nie ma tej niepewności jeśli chodzi o szukanie okienek na dworcu/porcie.
Dojazd do dworca/portu
Autobusy rządowe: o dojazd do dworca Sai Thai Mai musiałyśmy zatroszczyć się same. Koszt taxi z Khao San Road to około 100 THB.
Autobusy turystyczne: biuro podróży, z którego usług korzystałyśmy, zapewniały transport do portu w ramach ceny biletów.
Wynik: tu chyba bezkonkurencyjnie wygrywają autobusy turystyczne.
Czas podróży i punktualność
Autobusy rządowe: niby autobusy mają jakiś rozkład jazdy, ale jak wiele rzeczy w Tajlandii, jest to kwestia bardzo umowna. Nasz kierowca zarządził odjazd około 15 minut po czasie, a na miejsce dotarł około 1,5 h za późno. Strzelam, że było to spowodowane dwudziestoma postojami w celu wymiany lodu w jego lodówce z piciem czy zjedzenia kolacji ;)
Autobusy turystyczne: w tym przypadku odjazd (a raczej odpłynięcie), odbył się planowo. Trudno mi powiedzieć czy dotarliśmy o czasie, bo w biurze podróży przezornie nie podają godziny przyjazdu ;) Warto jednak zwrócić uwagę na fakt, iż z Surat Thani do Bangkoku jedzie się dwoma autobusami, a przesiadka trwa około 3h. W tym czasie biedni i spoceni turyści siedzą na czymś, czego nie nazwałabym zajazdem i męczą się w 40 stopniach czerwcowego upału. Taaaak, takie uroki uroki podróżowania z całą masą turystów ;)
Wynik: Jako że bynajmniej nam się nie spieszyło, w tej kwestii wygrywają autobusy rządowe. Spóźnienie nam nie przeszkadzało, a z kolei te 3 h na postoju w szczerym polu mocno dały nam się we znaki.
Jedzenie i picie
Autobus rządowe: jako że miałyśmy wykupioną opcję VIP, dostałyśmy za darmo wodę i tradycyjne bułki z kustardem (ja za nim nie przepadam, ale jak za darmo to nie można wybrzydzać ;)). W środku nocy był też jeden dłuższy postój, podczas którego można było kupić sobie coś do jedzenia w lokalnej knajpce, ale nie chciało nam się opuszczać klimatyzowanego autobusu ;)
Autobusy turystyczne: w cenie nie było żadnego posiłku. Na statku można było kupić przekąski, a na 3-godzinnym postoju sprzedawali zjadliwe pah thai za 40 THB i dużą wodę za 30 THB. W tym przypadku, również w środku nocy, był dłuższy postój, gdzie za 60 THB można było dostać ryż z kurczakiem i warzywami.
Wynik: skromne darmowe jedzenie w autobusach rządowych zdecydowanie wygrywa :)
Komfort jazdy
Autobusy rządowe: każdemu, kto wykupił opcję VIP, należały się kocyk i podusia :) Dzięki temu strzałem w dziesiątkę okazało się zapłacenie dodatkowych 10 zł- w autobusie bowiem było chyba około 18 stopni, a ja przez pół nocy nie zmrużyłam oka, bo brak swetra wyraźnie dawać się we znaki. Nie mniej jednak jako że kupiłyśmy bilety ze sporym wyprzedzeniem, przypadły nam w udziale najlepsze miejscówki z dużą przestrzenią do prostowania nóg :) W międzyczasie w autobusie puszczane były amerykańskie filmy ze śmiesznym tajskim dubbingiem, a przez resztę nocy towarzyszyła nam puszony na full tajski pop. Po takiej nocy możecie znienawidzić urządzenie zwane radiem ;) Nie mniej jednak pasażerowie zachowywali się bardzo kulturalnie, nikt nawet się nie odzywał (nie było poza nami ani jednego obcokrajowca!). Generalnie jeśli miałabym ze sobą sweter i zatyczki, to z zatyczkami do uszu można dać sobie radę i przetrwać te 12 h jazdy.
Autobusy turystyczne: w tym przypadku komfort skończył się w momencie wyjścia z samochodu biura podróży, który zawoził nas do portu. Na statku dziki tłum, podczas 3 h postoju zlani potem siedzieliśmy w tumanach kurzu, a łazienki po drodze wołały o pomstę do nieba. No i tłum gadających w nocy turystów nie ułatwiał sprawy… Na plus zasługuje jednak temperatura w autobusie, która była wyregulowana wręcz idealnie, dzięki czemu sweter okazał się zbędny. W tym przypadku nie można jednak liczyć ani na kocyk, ani na podusię, a miejsca na nogi jest zdecydowanie mniej niż u konkurencji.
Wynik: nawet pomimo zamarzania przez pół nocy, w tej kwestii wybrałabym autobusy rządowe. Dużo bardziej dbają o pasażera, wszystko odbywa się kulturalnie (a nie jak w turystycznych, gdzie krzyczeli o 5 rano za zaspanych turystów, że mają minutę na wyjście z autobusu), a obcokrajowcy mogą liczyć na szczególną uwagę kierowcy, który nawet chętnie do nas zagadał :)
Podsumowanie
Obydwa rodzaje autobusów mają swoje wady i zalety. I wysoce prawdopodobne jest, że w Tajlandii przyjdzie Wam korzystać zarówno z jednych, jak i z drugich. Nie mniej jednak, po dwóch nocach spędzonych w trasie, mój wybór padłby na autobusy rządowe, które oferują lepszą jakość w stosunku do ceny. No ale jak to mawiają: “Jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma” ;)