Już pierwszego dnia pobytu nad Balatonem, naszą uwagę przykuł kościół zlokalizowany na cyplu, widoczny dosyć wyraźnie w Balatonfüred. Po krótkim researchu oraz pomocy pana na recepcji dowiedzieliśmy się, że miejscowość na nabrzeżnym wzgórzu to Tihany i można do niego dojechać bez większych problemów autobusem z głównego dworca w mieście. Nie wiedząc do końca czego się spodziewać na miejscu, spakowaliśmy plecaki i nazajutrz powędrowaliśmy na dworzec oddalony od hotelu o całe 30 minut.
Plotki i podziwianie świata dookoła sprawiły, że na miejscu zjawiliśmy się jakieś 10 minut przed odjazdem autobusu. Na szczęście kolejka do informacji nie była taka długa i już po chwili wiedzieliśmy na który peron się udać (z tego co pamiętam, to miał numer 5). Na autobus czekała już spora grupka nastolatków, jadąca prawdopodobnie na wycieczkę. Przy wchodzeniu do autobusu okazało się, że studenci mogą liczyć na 50% zniżki, więc za każdy bilet zapłaciliśmy około 2 zł, deal życia!
Do Tihany prowadzi porządna, asfaltowa droga ulokowana przez większość czasu bezpośrednio nad brzegiem jeziora. Można więc podziwiać piękne widoczki i co 500 m żałować, że autobus się tu nie zatrzymuje. A propo zatrzymywania się autobusu, to po ujrzeniu znaku oznajmiającego początek miejscowości Tihany pojawiły się pierwsze wątpliwości, okazało się bowiem, że przystanki są 3 a my nie mamy pojęcia na którym wysiąść. Pierwszy znajdował się w porcie, więc odrzuciliśmy go patrząc na to, ile turystów w autobusie. Na kolejnym też ludzie wsiadali, poza tym lokalizacja nie przypominała centrum. Wysiedliśmy więc na kolejnym, wraz z całym tłumem innych przybywających do miejscowości.
O ile zwykle wcześniej czytam o miejscu, do którego się wybieram, to do Tihany jechaliśmy zupełnie w ciemno. W naszym hotelu nie mieliśmy dostępu internetu, więc siłą rzeczy zdobywanie wszelkich informacji było znacząco utrudnione. Niedaleko przystanku znaleźliśmy jednak biuro informacji turystycznej (zaraz obok kościoła i licznym sklepików z lawendowymi pamiątkami), gdzie miła pani dała nam mapkę z kilkoma trasami prowadzącymi przez okolicę i wyjaśniła która zajmuje ile czasu. No i rozpoczęliśmy zwiedzanie!
Pierwszym punktem programu, położonym zaraz obok informacji turystycznej był kościół należący do XI wiecznego opactwa benedyktynów, dokładnie ten, który podziwialiśmy już w Balatonfüred. Okazało się, że aby wejść do środka trzeba kupić bilet (1000 Ft dla dorosłych, 700 Ft dla uczniów i emerytów), więc zrezygnowaliśmy z tej atrakcji i tylko zajrzeliśmy do wnętrza owego kościoła.
Zaraz obok świątyni znajduje się punkt widokowy, z którego można podziwiać niesamowitą panoramę jeziora. Jako że Tihany ulokowane jest na półwyspie, widać zarówno wschodnią i zachodnią stronę jeziora. Widoczki są szczególnie ładne kiedy pogoda dopisuje i świeci słońce, wtedy Balaton skrzy się w odcieniach turkusu.
Kolejną atrakcją, którą chcieliśmy odwiedzić, był pomnik echa, do którego z punktu widokowego prowadzi prosta ścieżka. Dlaczego pomnik upamiętnia echo? Jak legenda głosi, dawnej Tihany znane było z niezwykłego zjawiska echa, które pojawiało się bardzo wyraźnie od XVIII wieku. Jeśli wypowiedziało się zdanie, po 2-3 sekundach można było usłyszeć je ponownie. Obecnie echo już nie działa, ze względu na zmiany, jakie zaszły w zabudowie. O tym zjawisku ma jednak przypominać pomnik postawiony w wyjątkowo ładnej okolicy przy restauracji z widokiem na jezioro.
Spod pomnika udaliśmy na kalwarię, kolejną atrakcję Tihany. Prowadzi do niej niedługa ścieżka wiodąca przez lasek, a sama kalwaria zajmuje całe nieduże wzgórze.
Z tego miejsca wybraliśmy się na poszukiwanie gejzerów, o których przeczytaliśmy w ulotce otrzymanej w biurze. Po drodze dotarliśmy nad jeszcze jedno, mniejsze jezioro, a następnie cieszyliśmy się cieniem wędrując po ścieżkach wytyczonego na mapce szlaku.
Szczerze powiedziawszy, liczyłam na krótki spacer i wybuchy gejzerów rodem z Yellowstone. Niestety skończyło się na przepoconej od 1,5 godzinnego marszu pod górę koszulce. A poszukiwania gejzerów zakończyliśmy po przeczytaniu, że całe wzgórza to po prostu pozostałości po nich. Wspomniałam już o podrapanych od gałęzi nogach? ;) Jeśli takie wizje nie są dla Was zbyt zachęcające, odradzam próby poszukiwania owych gejzerów. Te 1,5 h godziny lepiej poświęcić na odpoczynek na nabrzeżu.
Po dosyć męczącej przeprawie wskoczyliśmy na moment do sklepu (praktycznie na przeciwko przystanku!) i czekaliśmy na autobus powrotny. Kierowca był niezbyt chętny do sprzedania nam biletów ulgowych, ale po pokazaniu biletu w poprzednią stronę oraz legitymacji studenckich, w końcu zgodził się skasować nas po około 2 zł.
Czy było warto odwiedzić Tihany?
Czy było warto opuścić na kilka godzin spokojne Balatonfüred? Zdecydowanie tak. Mnie osobiście najbardziej urzekły widoki, które można było podziwiać przy opactwie. Ten turkus jeziora! Do dzisiaj wspominam te widoczki w bardziej pochmurne dni. Tihany mimo swojej niedużej powierzchni (5×3 km) nie było też zatłoczone, dzięki czemu wszelkie spacery okazały się wyjątkowo przyjemne i spokojne. Dużym plusem może się okazać niski koszt organizacji takiej wycieczki (szczególnie jeśli mieszkacie w Balatonfüred) oraz stosunkowo krótki czas przejazdu (około 20 minut). Zdecydowanie polecam wszystkim, którzy wybierają się nad Balaton!
Skrót informacji praktycznych o Tihany
- Bilety autobusowe Balatonfüred-Tihany kosztowały nas (studentów) około 2 zł. Bilety normalne są 2 razy droższe.
- Najlepiej wysiąść z autobusu w Tihany na 3 przystanku mieszczącym się zaraz koło kościoła (będzie go widzieć przez okno autobusu).
- Zaraz niedaleko przystanku przy kościele znajduje się biuro informacji turystycznej, gdzie za darmo można dostać mapkę okolicy.
- Okolica znana jest z lawendy, na miejscu można więc nabyć różne lawendowe cuda.
- Wstęp do opactwa kosztuje 1000 Ft za osobę dorosłą, 700 Ft za studenta lub emeryta. Wynajęcie audioguida to koszt 500 Ft. Godziny otwarcia i wszelkie inne informacje znajdziecie na zdjęciu poniżej.
- Jeśli wybieracie się na spacer po gejzerowych wzgórzach, warto zabrać ze sobą więcej wody i coś do jedzenia (szczególnie kiedy jest gorąco). Po drodze znajdował się większy market, gdzie można uzupełnić zapasy.
- Nie liczcie na wybuchające gejzery rodem z Yellowstone.
- Na miejscu trudno o WiFi, jedyną opcją jest złapanie sieci przy jednej z restauracji (nie znalazłam jednak takiej bez hasła)